Speak pipe

23.2.08

Żywność genetycznie modyfikowana

Ależ uparty gen głupoty!
Piotr Węgleński
GW 2008-02-23, ostatnia aktualizacja 2008-02-22 20:30

Okazało się, że rząd PiS i LPR nie ma patentu na głupotę. Minister środowiska zwalczający żywność genetycznie modyfikowaną popisał się niekompetencją godną poprzedniego ministra - pisze prof. Piotr Węgleński, dyrektor Instytutu Genetyki i Biotechnologii Uniwersytetu Warszawskiego

W latach 40. agronom Trofim Łysenko zyskał poparcie Stalina i wylansował tzw. Nową Biologię. Według tej "nauki" geny były wymysłem burżuazyjnych uczonych, żywe organizmy pojawiały się na drodze samorództwa, pszenica mogła przerodzić się w żyto. Łysenkę mianowano prezesem Akademii Nauk Rolniczych, a jego przeciwników zamknięto w łagrach. W łagrze zmarł (podobno zagryziony przez psy) genetyk Wawiłow, największy specjalista od hodowli nowych odmian pszenicy. Teorie Łysenki przyniosły nieobliczalne szkody rolnictwu.

Nowa Biologia przeniesiona do Polski za sprawą ówczesnego ministra edukacji Włodzimierza Michajłowa trafiła do podręczników szkolnych. Na szczęście po roku 1956 (w ZSRR dopiero po upadku Chruszczowa) sytuacja w Polsce pozwoliła na powrót do normalności i genetyka zajęła należne jej miejsce.

Na 50 lat zapanował spokój. Do czasu, gdy pojawili się nowego chowu uczeni-politycy, którzy uważają, że dużo lepiej niż specjaliści znają się na zagadnieniach przyrodniczych. Nie tak dawno minister i wiceminister edukacji, politycy LPR negowali teorię ewolucji i opowiadali się za kreacjonizmem w najprymitywniejszej postaci. Inny minister rządu PIS profesor Jan Szyszko, podobnie jak i cały rząd, rozpoczął kampanię przeciwko żywności genetycznie modyfikowanej (GMO), starannie ignorując opinie uczonych i opierając się wyłącznie na fałszywych informacjach rozpowszechnianych przez organizacje zwane ekologicznymi.

Wydawałoby się, że wraz ze zmianą rządu zwycięży zdrowy rozsądek. Nic podobnego! Okazało się, że rząd PiS i LPR nie ma patentu na głupotę. Nowy minister środowiska prof. Maciej Nowicki nadal prowadzi na forum Komisji Europejskiej kampanię przeciwko GMO, a wczoraj opublikował w "Gazecie Wyborczej" artykuł, w którym popisał się niekompetencją godną poprzedniego ministra.

Jest paradoksem, że na stronie ministerstwa znajduje się zamieszczony we wrześniu 2007 r. (jeszcze za rządów PiS) raport "Stan i kierunki rozwoju biogospodarki", który omawia sprawę wszechstronnie i kompetentnie. Autorzy tego raportu, specjaliści w dziedzinie rolnictwa, genetyki i biotechnologii, nie widzą w GMO żadnych zagrożeń dla człowieka lub środowiska.

Z raportem nie zapoznał się zapewne min. Nowicki, a także przewodniczący Klubu Parlamentarnego PiS Przemysław Gosiewski, który na 5 marca zwołuje w Sali Kolumnowej Sejmu konferencję przeciwników GMO.

Dyskusja o GMO przypomina debatę, czy Ziemia jest płaska, czy okrągła. Tym niemniej pozwolę sobie na kilka uwag:

• GMO nie jest niczym nowym. Od kilku tysięcy lat rolnicy i hodowcy pracują nad udoskonalonymi odmianami roślin uprawnych. Żadna z uprawianych dziś roślin nie występuje w naturalnym środowisku. W 1970 r. Norman Borlaug otrzymał pokojową Nagrodę Nobla za wyhodowanie odmiany pszenicy „Meksykanki”, która spowodowała tzw. Zieloną Rewolucję w Indiach i uratowała miliony ludzi od śmierci głodowej. Borlaug jest wielkim zwolennikiem GMO i uznaje nowe technologie służące do ich wytwarzania za dobrodziejstwo dla ludzkości.

• Przez ponad dziesięć lat stosowania w uprawie, przetwórstwie i żywieniu transgenicznych (GMO) odmian soi i kukurydzy nie stwierdzono ani jednego przypadku szkodliwego oddziaływania tej żywności, a spożywa je prawie 300 mln Amerykanów i wiele milionów ludzi w Azji i w Europie (z Polską włącznie).

• Do większość roślinnych GMO wprowadzono gen bakterii Bacillus thuringensis (a nie samą bakterię, jak pisze minister w „Wyborczej”), co powoduje, że rośliny stają się oporne na owady. Ani bakteria, ani jej gen nie są w najmniejszym stopniu szkodliwe dla człowieka. Roślin posiadających ten gen nie trzeba spryskiwać środkami owadobójczymi. Jest prawdą, że uprawianie roślin posiadających ten gen może szkodzić również owadom, które nie są szkodnikami, ale przecież giną one również i wtedy, gdy stosujemy środki owadobójcze.

• Uprawa roślin GMO jest średnio o 20 proc. tańsza niż roślin niemodyfikowanych. Będzie to miało szczególne znacznie, gdy na dużą skalę zaczniemy produkować biopaliwa (np. z rzepaku). Na razie płacimy mniej za mięso zwierząt i drobiu karmionego paszami z roślin transgenicznych. Czy nie chcielibyśmy również płacić mniej za to, co wlewamy do baku?

• Wiele obaw związanych z GMO wynika z irracjonalnego podejrzenia, że geny znajdujące się w pokarmie mogą „przeskoczyć” do człowieka. Już uczeń szkoły podstawowej powinien wiedzieć, że jest to niemożliwe. Od tysięcy lat jemy wołowinę i nikomu z tego powodu nie wyrosły rogi (a przecież u bydła są geny odpowiedzialne za powstawanie rogów).

• Czy spożywanie GMO lub mięsa zwierząt karmionych GMO może powodować uczulenia? Tak, ale nie dlatego, że mamy do czynienia z GMO. Jeżeli ktoś jest uczulony na białka np. z orzeszka ziemnego, to będzie też na nie uczulony, jeżeli przeniesiemy geny kodujące te białka do innej rośliny.

• Wiele organizacji tzw. ekologicznych, jak Greenpeace, protestuje, bo uważa, że na produkcji GMO zarabiają wielkie koncerny. Ale największym wrogiem tych organizacji jest genetycznie zmodyfikowana odmiana ryżu Złoty Ryż wytworzona nie przez koncerny, lecz przez publiczne instytucje naukowe i rozprowadzana przez organizacje pozarządowe w krajach, gdzie ryż jest podstawą pożywienia! Odmiana Złoty Ryż ma ziarna wzbogacone w witaminę A, co ratuje wieleset tysięcy ludzi od chorób (w tym ślepoty) wynikających z niedoboru tej witaminy.

• Rzeczywiste powody zwalczania GMO mają zapewne podłoże ekonomiczne. Koncerny wytwarzające nasiona, pasze czy oleje z roślin niemodyfikowanych chciałyby zniszczyć te, które wytwarzają i handlują roślinami i paszami GMO. Z pewnością wielu firmom zależałoby, żeby wyeliminować z rynku polskich rolników wytwarzających tańszą kukurydzę, rzepak czy też mięso, więc cóż prostszego niż zacząć rozpowszechniać informacje o rzekomej szkodliwości tych produktów. Przerabialiśmy to już w przypadku handlu żywnością z sąsiadami ze Wschodu.

Zbliża się rocznica Marca '68. Przypominają się hasła "studenci do nauki", "literaci do pióra". Wtedy politycy uznawali się za najmądrzejszych i nie słuchali niezależnych opinii w jakichkolwiek sprawach, nawet niezwiązanych z polityką. Dziś chciałoby się zawołać "politycy do polityki" a nie do spraw, o których nie mają pojęcia.

W środowisku naukowym z pewnością są osoby przeciwne GMO, należą one jednak do wyjątków. To, że profesor Maciej Giertych twierdzi, że smok wawelski był dinozaurem, czy to, że zdarzają się profesorowie opowiadający brednie o GMO, nie oznacza, by tego rodzaju przedstawicieli świata nauki należało wykorzystywać jako ekspertów.

W przypadku GMO właściwym ośrodkiem opiniującym jest Polska Akademia Nauk, senaty uniwersytetów i wyższych szkół rolniczych oraz instytuty naukowe zajmujące się hodowlą roślin, zwierząt i żywnością. Może lepiej zapytać je o zdanie, zanim zareklamuje się Polskę jako kraj ciemniaków?

Powyższego tekstu nie uzgadniałem z żadnym polskim uczonym, ale wiem, że wielu kolegów podziela moje poglądy. Jeśli ktoś nie wierzy, wystarczy zapytać prezesa Polskiej Akademii Nauk profesora Michała Kleibera czy też rektora SGGW prof. Tomasza Boreckiego.

Źródło: Gazeta Wyborcza