Speak pipe

13.7.12

Ten Questions I look for when considering if a restaurant is really worth going to or not.



For this post, I thought it might be fun to work through the actual criteria I look for when considering if a restaurant is really worth going to or not.
Here are ten questions I try to ask before going to a restaurant. If you can answer most of these correctly, then the restaurant is probably worth a shot!
It’s important to note that I’ve eaten at places that answer incorrectly to all of these questions. I’m not trying to be high and mighty by asking them. They are just the questions I ask when determining if a restaurant is actually good.
Q1: Does the restaurant have a drive-through?
If the restaurant has a drive through, I’ll never recommend it to anybody. That means that they can prepare the food in just a few minutes and they value speed and convenience over anything else.
I rarely go out to eat to get a fast meal. If I want a fast meal, I cook a quesadilla at home. I go out to eat to relax and try new things.
Q2: How many items are on the menu?
Good restaurants don’t try to do everything. Good restaurants focus on a few dishes and make them exceptionally. If the menu is six pages long, you can almost bet that they are taking shortcuts. It’s just impossible for a kitchen to make that much stuff fresh.
Look for places that do just a few dishes and you’ll probably be better off.
Q3: Do they have something you’ve never seen before?
I love restaurants that are trying new dishes and flavors. If there isn’t at least one dish on the menu that I’ve never seen before, then they aren’t really trying.
Q4: Do they have a host/hostess?
Good restaurants know how important it is to greet your guests. Hosts keep the place organized and also are a clue that the place is busy enough to need someone at the front.
If the restaurant relies on servers to greet guests, that’s pretty iffy.
Q5: Are the drinks good?
If the place serves drinks, I sometimes will just go have a drink at the bar before going to eat there. If the restaurant takes the time to develop a good drink menu, then it’s a good sign that they care about the details.
It also means that, at a minimum, you can drink until the food tastes good. Kidding. Kind of.
Q6: Can you see the kitchen?
Good restaurants have nothing to hide. In fact, they have plenty to show off. If the kitchen is behind two swinging doors that you can’t see into, that’s not a great sign.
Q7: Is the owner a chef?
This might be a bit tricky to find out, but red flags go up for me when at least one owner isn’t a chef. If the owner is a chef, you’ll probably have a better chance that the restaurant cares about the food they put out and not just about the dollars.
Q8: Do they change their menu?
Is the menu the exact same all year? Do they ever have specials or new dishes?
If the answer is no then it means the chefs have probably lost their passion and are just pushing out stuff. Chefs that love to cook get inspired by the seasons and change menus regularly to reflect new trends or just to try new things.
Q9: Do they make hard things from scratch?
There are some things that are hard to do in a restaurant environment and if the place in question takes the time to do them, then it is a good sign that they really care about the food they put out. Stuff like baking fresh bread, making homemade pastas, and curing their own meats probably means you are in for a good meal.
Q10: Do they work with local farms?
Restaurants that take the time to source local ingredients are the ones that are going to be making stuff fresh and putting a lot of care and time into dishes. I don’t care if every single ingredient is local, but having stuff on the menu that is grown around the vicinity of the restaurant means that it’s super-fresh and in season.
What I don’t ask…
I don’t think price necessarily equates to quality. I’ve been to great restaurants that only sell $3 tacos.
While I do read reviews of places online before going, I don’t put a lot of weight in them. I’ve been to places with horrible online reviews and been pleasantly surprised. The reverse is also true.
I don’t judge a restaurant based on website. Most restaurant websites are just awful.

10.7.12

Beznadziejne Kebaby i Warzywa w Polsce Kapusta Pekińska i Kukurydza z puszki




Polskie kebaby są tak zawalone kapustą pekińską , że w ogóle nie można poczuć smaku mięsa.Prawdziwy kebab , nie zawiera jakiejkolwiek kapusty i innego świństwa które jest dodawane w Polsce ,zawiera tylko cienkie czasem marynowane plastry cebuli,mięso z jagnięciny polane sosem jogurtowo czosnkowym z dodatkiem marynowanej ostrej papryki do przegryzania na talerzu.Najlepsze kebaby które kiedykolwiek jadłem były w Berlinie przy stacji Zoo,Ankarze i w USA.W Polsce kebaby są to zwykłe niesmaczne zapychacze brzucha.

Kapusta Pekińska i Kukurydza z puszki
Gdziekolwiek jestem w restauracji lub w domu prywatnym na potęgę serwuje się w Polsce te warzywa.
Na sto sałatek liściastych 80 % zawiera kapustę pekińską która w ogóle nie jest żadną sałatą,smakuje jak dykta ale za to jest bardzo tania.Na 100 sałatek ziemniaczanych -90 % zawiera kukurydzę.Ukoronowaniem wszystkich dań meksykańskich jest również kukurydza .Kapusta pekińska nadaje się tylko do smażenia w woku lub marynat (Kim Chee po Koreańsku).Kiedyś mam nadzieje napisać książkę 1001 polskich dań z kapusty pekińskiej i kukurydzy.

Wolniej proszę-Slow food



Za mało odpoczywamy, za bardzo się spieszymy. Czas zwolnić tempo, powrócić do naturalnych produktów i celebrowania posiłków - nawołują zwolennicy filozofii spod znaku Slow
Wolniej proszę

Kiedyś ludzie walczyli o wolność, teraz powinni raczej o "powolność" - uważają zwolennicy ruchu Slow. Ich odpowiedź na zabójcze tempo współczesnego życia, pracy, a nawet zabawy, brzmi: zwolnij. Zanim stracisz poczucie sensu, zanim kompletnie się zagubisz, zanim przypomną ci o tym zawał, nerwica i depresja.

Pod nazwą Slow (z ang. powolny) nie kryje się żadna wielka organizacja, ruch ten nie ma rozbudowanych struktur czy legitymacji członkowskich, a mimo to liczba jego sympatyków stale rośnie. Niezależnie od dziedziny, którą się zajmuje (od jedzenia po pracę), postuluje spowolnienie nerwowego tempa narzucanego nam przez nowoczesną cywilizację, a właściwie - powrót do naszego naturalnego rytmu i harmonijne współistnienie ze światem.


Kult szybkości

Przyznajmy, że większość z nas, zwłaszcza w miastach, żyje dziś w biegu i nieustannym "niedoczasie", pod presją naglących terminów, z przyrośniętymi telefonem do ucha i komputerową myszą do ręki. Za mało śpimy, za dużo pracujemy, zaniedbujemy przyjaciół, współmałżonków i dzieci. Takiego tempa nie da się podkręcać w nieskończoność, dlatego wydaje się, że Slow Life (powolne życie) nie jest tylko kolejnym pseudotrendem z kolorowych magazynów, ale wyrazem autentycznej tęsknoty społecznej, nawet jeśli jej realizacja pozostaje jedynie nierealną mrzonką. Swego rodzaju rzecznikiem idei Slow został kanadyjski dziennikarz mieszkający w Londynie - Carl Honore, którego książka "Pochwała Powolności. Jak światowy ruch sprzeciwia się kultowi szybkości"przetłumaczona została już na 30 języków (wyszła także w Polsce). Jako zabiegany mieszkaniec londyńskiego molocha, Carl dobrze poznał na własnej skórze bolesne skutki kultu szybkości. W swojej książce zwraca uwagę, że od czasów rewolucji przemysłowej wciąż rośnie tempo pracy, życia, przemieszczania się, a skutek jest taki, że nasze czasy wymuszają na nas najszybsze życie w historii. O ile w poprzednich stuleciach szybkość życia więcej nam dawała, niż odbierała, dziś bardziej szkodzi, niż ułatwia.


Najpierw Rzym

Dochodzi do absurdów, które byłyby śmieszne, gdyby nie były zatrważające, jak np. przywoływane przez Honore'a kursy szybkiej jogi, jednominutowe bajki dla dzieci czy amerykańskie szybkie pogrzeby, w których żałobnicy podjeżdżają do trumny samochodami.Spowalnianie zaczęło się 20 lat temu w Rzymie. Wówczas to kulinarny recenzent Carlo Petrini powołał wraz z przyjaciółmi stowarzyszenie Slow Food, protestując w ten sposób przeciwko otwarciu fast foodu na zabytkowym placu Hiszpańskim.

Slow Food zachęca do celebrowania potraw, propaguje jedzenie przygotowywane według tradycyjnych receptur i jest dziś najbardziej znaną na świecie organizacją nurtu - ma ponad 150 tysięcy członków. Także najbardziej sformalizowaną,działa bowiem poprzez convivia zrzeszające ekspertów-smakoszy (jedno z nich od 2002 r. także w Krakowie). Organizuje Targi Smaku w Turynie, angażuje się w ochronę ginących lokalnych specjałów, które opatruje charakterystycznym logo przedstawiającym ślimaka (tzw. Arka Smaków), a nawet w edukację, czego dowodem Universita di Scienze Gastronimiche (Uniwersytet Nauk Gastronomicznych) mający swe oddziały w Parmie i Cuneo. To za sprawą takich organizacji jak Slow Food Unia Europejska dajecertyfikaty oryginalności regionalnym specjałom, jak francuski roquefort, szynka z Parmy czy nasz oscypek.


Praca, podróż, miasto

Po Slow Foodzie przyszedł czas na kolejne inicjatywy np. Slow Work. Pod tym hasłem kryje się zachęta do bardziej humanitarnego modelu pracy, w którym nie wyciska się pracowników jak cytryny, żądając wyśrubowanej wydajności kosztem ich zdrowia i życia rodzinnego. Są pierwsze osiągnięcia - 35godzinny dzień pracy we Francji, Szwecji i Belgii, takie programy społeczne, jak angielskie "piątki bez e-maili" czy Work Life Balance służący znalezieniu właściwych proporcji między karierą a życiem osobistym. W Austrii działa Organizacja na rzecz Spowolnienia Czasu, a w Seattle - Odbierz Swój Czas (Take Back Your Time). Istnieje również Slow Travel (powolne podróżowanie) - zamiast zaliczania zabytków pozostajesz w jednym miejscu i robisz to, co miejscowi, i Slow City - zrównoważony rozwój miast, wktórych zamiast hałasu, samochodów i agresywnych reklam proponuje się rowery, ekologiczne pozyskiwanie energii oraz działania na rzecz lokalnej społeczności. Małe kawiarenki, rodzinne restauracje i deptaki w miejsce rozpędzonych estakad i fast foodów.


Manifest w ośmiu punktach

Slow City to kilkadziesiąt małych i średnich miast europejskich, które mają ambicje stać się miejscem dobrym do życia i wychowywania dzieci. To, jak powszechnyjest to problem, pokazuje przypadek z innego kręgu kulturowego. W roku 2002 w Japonii - kraju owładniętym przecież obsesją szybkości i wydajności władze miasta Kakegawa zapoczątkowały japoński ruch Slow City, ogłaszając ośmiopunktowy manifest. Znajdziemy w nim m.in. postulat, by mantrę współczesnego świata "szybko, tanio i wydajnie" zastąpić nowym hasłem - "powoli, na luzie i wygodnie". Czy nie byłoby wspaniale żyć w świecie, który kieruje się takimi priorytetami?jest to problem, pokazuje przypadek z innego kręgu kulturowego. W roku 2002 w Japonii - kraju owładniętym przecież obsesją szybkości i wydajności władze miasta Kakegawa zapoczątkowały japoński ruch Slow City, ogłaszając ośmiopunktowy manifest. Znajdziemy w nim m.in. postulat, by mantrę współczesnego świata "szybko, tanio i wydajnie" zastąpić nowym hasłem - "powoli, na luzie i wygodnie". Czy nie byłoby wspaniale żyć w świecie, który kieruje się takimi priorytetami?