Speak pipe

27.12.07

Crusher Reggie Lisowski most famous Polish wrestler in USA




Reggie Lisowski began his pro wrestling career in 1949 at the Paris Ballroom, located at 12th and Mitchell streets on Milwaukee's south side. According to legend, he wrestled for several years by night while working stints as a brick-layer and factory worker by day. Matches he fought during those years at Chicago's Rainbo Arena eventually caught the eye of big-time promoter Fred Kohler, who snatched Lisowski up from relative obscurity, aired some of his bouts on the Dumont TV network, and sent him on the road. It was just the beginning of a long and illustrious career that would see Lisowski become one of America's premier wrestlers and box office draws.
Initially, Lisowski worked as a dark-haired "babyface," an all-American type who entered the ring wearing a star-spangled jacket. But by the mid-1950's, Reggie had transformed himself into a beefier, bleached-blonde rule-breaker, and together with Art Neilson and later Stan Holek (who wrestled as Reggie's "brother" Stan Lisowski), had become one of the nation's most despised villains.

For the better part of seven years, Reggie was co-holder of the National Wrestling Alliance World's Tag Team Championship (with Art Neilson and Stan Lisowski), the NWA United States Tag Team Championship (Stan Lisowski), and the Canadian Open Tag Team Championship (Stan Lisowski and reportedly Yukon Eric).

However, in the fall of 1959, after many classic battles with such tandems as Verne Gagne and Wilbur Snyder, Dick the Bruiser and Hans Schmidt, the Brunettis, the Shires, the Gallaghers, and the Russian Volkoffs among many others, Lisowski all but abandoned his tag team days in favor of a career in singles competition. Gone, too, were the long blonde locks and punkish demeaner that had defined Reggie's ring persona, replaced by a crewcut, a tough-guy image, and a new moniker: "Crusher" Lisowski. As Crusher Lisowski, Reggie enjoyed great success, appearing in Canada, Texas, and the east coast. But he always found his way back to the Midwest, where he would become a wrestling legend.

In 1963, Crusher Lisowski, often referred to now as "The Crusher" or simply "Crusher," twice defeated Verne Gagne to claim the American Wrestling Association (AWA) World's Heavyweight Championship. Though his reigns were short, he captured the title for a third time in 1966 from the man who eventually would become his arch-rival, Maurice "Mad Dog" Vachon.

The Crusher also re-established himself as a great tag team wrestler, this time with Dick "The Bruiser" Afflis at his side. The look-alike tandem, claiming to be cousins, became the most successful team in AWA history, winning the association's revered World's Tag Team Championship an unprecedented five times while drawing huge crowds and gates wherever they appeared.

Matched against the likes of the treacherous Kalmikoff Brothers and the upstart team of "Pretty Boy" Larry Hennig and "Handsome" Harley Race, both The Crusher and The Bruiser found themselves being cheered instead of booed. Although neither "cousin" had mended his ways and still preferred their hard-hitting barroom-brawling style, the promotion took advantage of the situation and began matching them against opponents who were hated even more than they had been. Although The Crusher himself maintained a villainous persona during appearances in the World Wide Westling Federation (WWWF) and in the St. Louis-Kansas City area, for all intents and purposes his days as a monster heel were over.

Through the late 1960s, The Crusher's popularity continued to rise and by the early '70s, after a 4 month absence from the ring due to injury, many of his main event matches were selling out at their respective venues, sometimes a week or two in advance. He became particularly popular in his hometown of Milwaukee where, despite a lack of official recognition, he became one of the city's most famous exports as well as a genuine folk hero. And while it was true that Verne Gagne was the reigning heavyweight champion during this time, it was The Crusher who became the man to beat. Ivan Koloff, Dusty Rhodes, Superstar Graham, Shozo Kobayashi and many other international stars fell victim to the might of The Crusher.

Several times during the '70s The Crusher reunited with Dick the Bruiser, teaming with him in the AWA as well as for Bruiser's own Indiana-based World Wrestling Association (WWA). He also surfaced unexpectedly in National Wrestling Alliance (NWA) stronghold Georgia, capturing that state's tag team championship with Tommy "Wildfire" Rich. While The Crusher enjoyed great popularity in the Peach State, he soon journeyed back to the AWA, where he spent the next year and a half.

The Crusher unofficially retired in July of 1981 after supposedly suffering nerve damage in his right arm during in a match with 450-pound Jerry Blackwell. However, according to The Crusher, he spent the next two and a half years quietly rehabilitating the arm until he had regained back most of the strength. Then in December 1983, after Hulk Hogan suddenly departed the AWA for the expansionist World Wrestling Federation (WWF), it was The Crusher who was called upon to fill Hogan's shoes.

By 1985, The Crusher, though still in great shape at nearly 60 years old, was slowing considerably. The AWA, beginning to lose ground to the flash and dash WWF, began a youth movement and abandoned its most durable, reliable, and beloved performer.

Ironically, the WWF was more than happy to use The Crusher on their shows, especially in cities where the fans were familiar with him from his AWA days. The Crusher wrestled for the WWF sparingly for several years, finally competing in his last match in 1989, 40 years after his amazing career had begun. 1

26.12.07

PRAWDZIWY POCZĄTEK NOWEGO ROKU


TO JEST ZIMOWEGO PRZESILENIA (SOLSTYCJUM),

KTÓRE WYPADA - 22 GRUDNIA O GODZ. 6.58 (CZASU WARSZAWSKIEGO)

21-22 grudnia-aż do 6 stycznia - Gody, Kres, Stado, Kolęda. Przesilenie zimowe. Najdłuższa noc w roku, ale po niej dzień znów zaczyna się wydłużać. Wróżono pomyślność w nadchodzącym roku, grupy w rytualnych przebraniach obchodziły wszystkie domy śpiewając kolędy i zbierając zapłatę w naturaliach, całowano się pod podłaźnicą i jemiołą, spożywano 13 potraw, dbając jednocześnie o dodatkowe nakrycie dla zmarłych przodków (wiele z tych zwyczajów przetrwało do dziś).

Godowe Święto, Szczodre Gody, Święto Zimowego Staniasłońca - pradawne święto Słowian, przypadajace na okolice przesilenia zimowego (21-22 grudnia). Obchodzone przez wszystkie współczesne grupy rodzimowiercze w Polsce (gdyż jest jednym z czterech głównych świąt solarnych).

Oryginalnie święto trwało kilka lub kilkanaście dni. Przez słowiańskich rodzimowierców (zarówno w przeszłości jak i obecnie) uznawane jest za początek nie tylko nowego roku słonecznego, ale też liturgicznego oraz wegetacyjnego. Zwycięstwo światła nad ciemnością symbolizuje moment, w którym zaczyna przybywać najkrótszego (jak dotąd) dnia w roku, a najdłuższej nocy ubywać. Przynosząc ludziom nadzieję, napawając radością i optymizmem, Swaróg - Słońce znów zaczyna odzyskiwać panowanie nad światem. Stary cykl się zamyka - odchodzi stary rok (Stare Słońce umiera), a nowy rozpoczyna się - rodzi się (lub odradza) Nowe (młode) Słońce.

W mowie dawnych Słowian słowo "god" oznaczało "rok". Oryginalnie nazwą "gody" określano czas przejściowy pomiędzy starym i nowym rokiem (czas "styku" starego i nowego godu - stąd nazwa miesiąca "styczeń"). Wszystkie ludy indoeuropejskie (i nie tylko) posiadają mity o narodzinach (odrodzeniu) Słońca (lub odpowiadającego mu Boga). Czas tego odrodzenia archetypowo zawsze przypada na okres końca grudnia, okolice przesilenia zimowego (co jest zrozumiałe, gdy weźmie się pod uwagę mitotwórczą siłę wielowiekowych obserwacji "odradzającego się" w tym czasie na niebie słońca, które we wszystkich kulturach tradycyjnych utożsamiane było z odpowiednimi bóstwami). Na okres przesilenia zimowego przypadały przykładowo największe święta pogańskiego Rzymu (Sol Invictus, Saturnalia gdzie obżarstwo i seks orgie były na porządku dziennym).

Staropolską nazwą świąt Bożego Narodzenia były właśnie "Gody". Taka nazwa do dzisiejszego dnia funkcjonuje jeszcze w polskim folklorze oraz w języku czeskim ("Štědré Hody") i łużyckim. W Polsce nazwy "Gody" inteligencja przestała używać w osiemnastym wieku, termin pozostał jednak wciąż żywy wśród ludu. Przetrwał w wielu znanych do dzisiaj przysłowiach (w swojej Księdze Przysłów Adalberg podaje tradycyjne 23 przysłowia dotyczące Godów).

Terminem "Gody" określano czas od dzisiejszego Bożego Narodzenia do święta Trzech Króli. Wszystkie wieczory pomiędzy tymi świętami nazywano "świętymi", co jest pozostałością po rozciągniętych w czasie oryginalnych Szczodrych Godach ("szczodrych wieczorach"). Podczas trwania Godów zaprzestawano wszelkiej pracy fizycznej i spędzano czas na wzajemnych odwiedzinach, przyjmowaniu gości, obdarowywaniu się prezentami i śpiewaniu tradycyjnych, starych pieśni. Duchowieństwo chrześcijańskie, nie mogąc wyplenić tych zwyczajów wśród prostego ludu (który w sprawach obyczaju i tradycji jest zawsze bardzo konserwatywny), umiejętnie zmieniło ich znaczenie zastępując je jasełkami i śpiewaniem kolęd o narodzeniu Chrystusa (co lud przyjął łatwo, gdyż postać Chrystusa zastąpiła w prostej mentalności boga-Słońce, którego narodziny lud świętował w czasie Godów od wieków).

Czas Szczodrych Godów jest czasem przejściowym - pod wieloma względami. Jest to czas śmierci starego słońca i narodzin młodego, końca poprzedniego roku i początku nowego. Gody obchodzone były w sposób wesoły - czas spędzano na ucztach, zabawach i radowaniu się (symbolika nadziei na rychły powrót ciepłych dni i koniec bardzo trudnej dla ludu zimy - koniec czasu śmierci, rozpoczęcie czasu obrastania nowego Słońca w siłę). Stąd przesunięcie pola semantycznego terminu "gody" do dzisiejszej terminologii, w której słowa "gody", "godowanie", "godny" oznaczają bogate uczty i biesiady (w szczególności weselne) i doniosłą (echo sakralności) wspaniałość.

Staropolskim terminem "Szczodry Wieczór" określano wieczór przed dniem święta Trzech Króli. Tradycją tego wieczoru było rozdawanie (początkowo tylko dzieciom i krewnym) upominków i tradycyjnych pierogów zwanych "szczodrakami". Zwyczaj ten dzisiaj przerodził się w tradycję obdarowywania prezentami bliskich w Wigilię. Szczodry wieczór kończył wspomniany wyżej czas "świętych wieczorów" (od Bożego Narodzenia do Trzech Króli).

U Słowian przesilenie zimowe poświęcone było także duszom zmarłych przodków. By dusze zmarłych mogły się ogrzać palono na cmentarzach ogniska i organizowano rytualne uczty (z którymi w późniejszym okresie przeniesiono się do domostw). Był to też szczególny czas na odprawianie wróżb mogących przewidzieć przebieg przyszłego roku np. pogodę i przyszłoroczne zbiory. W pewnych regionach (głównie na Śląsku) w okresie tym praktykowano zwyczaj stawiania w kącie izby ostatniego zżętego snopa żyta. Był on zazwyczaj dekorowany suszonymi owocami (najczęściej jabłkami) oraz orzechami, zaś po święcie pieczołowicie przechowywany aż do wiosny. To właśnie z nasion pochodzących z kłosów tegoż snopa należało bowiem rozpocząć przyszłoroczny siew.

Innym zwyczajem była kultywowana szczególnie w południowej Polsce (na Podhalu, Pogórzu, Ziemi Sądeckiej i Krakowskiej oraz ponownie na Śląsku) tzw. podłaźniczka – udekorowana gałąź jodły, świerku lub sosny wieszana pod sufitem. Powszechne było też ścielenie słomy lub siana pod nakryciem stołu… Wszystko to czyniono dla zapewnienia przyszłorocznego urodzaju. Na przełomie XVIII i XIX wieku tradycję dekorowania snopa żyta niemal całkowicie zastąpił przybyły z Niemiec zwyczaj dekorowania choinki (która to ostatecznie, stała się niejako symbolem innego święta jakim jest chrześcijańskie Boże Narodzenie). Wiele pierwotnych słowiańskich zabiegów magicznym (w tym np. wspomniane już ścielenie słomy lub siana pod obrusem) nadal powszechnie jednak praktykowana jest w wielu domach po dziś dzień, choć z czasem nadano im chrześcijański wydźwięk i interpretację - również wyraz "kolęda" pierwotnie oznaczał radosną pieśń noworoczną, śpiewaną podczas odwiedzania znajomych gospodarzy w noc przesilenia zimowego (inna etymologia wiąże słowo "kolęda" z przeniknięciem na obszar słowiańszczyzny łacińskiego słowa calendae, którym określano początek nowego roku - taka interpretacja jest zgodna z przytoczonym w poprzednich akapitach etymologii nazwy "Gody").

Powiązań "Bożego Narodzenia" ze Świętem Godowym na terenie Polski jest zresztą znacznie więcej. Chrześcijanie obchodzą dzień narodzin swojego zbawiciela 25 grudnia, choć jeszcze w III wieku obchodzono go 6 stycznia - dopiero w okresie późniejszym pojawiła się data 25 grudnia (pierwszy raz wzmiankowana w 336 roku). Przyczyniło się do tego obchodzone wówczas w Rzymie, również pogańskie święto przesilenia zimowego poświęcone rzymskiemu bogu słońca Sol Invictus (Słońcu Niezwyciężonemu). Cesarz Konstantyn, po przyjęciu wiary chrześcijańskiej przyjął termin święta pogańskiego na święto chrześcijańskie (co z resztą w analogiczny sposób uczyniono przyjmując symbolikę krzyża).

Ważnym elementem pradawnych Szczodrych Godów było rytualne obchodzenie domów z figurą symbolizującą nowonarodzone (w dzień przesilenia) Słońce. Zwyczaj ten zmieszał się z mitologią chrześcijańską, dając różne wersje przypowieści zwiastowania gwiazdą betlejemską, zwyczaj wyglądania pierwszej gwiazdy, a także bardzo ważny atrybut obchodzących domy kolędników – gwiazdę.

Boże Narodzenie i inne Nieświęte święta


Boże Narodzenie to najważniejsze święto zglobalizowanego świata. Grubawy Coca-Claus w krótkim czerwonym kubraku już od lat 30. ubiegłego stulecia wypiera Świętego Mikołaja. Teraz dzieje się to w Polsce.

Jeżeli globalizacja ma swoje święto, to jest nim - czy nam się to podoba, czy nie - Boże Narodzenie. Dzwoneczki, choinki, renifery i promocje w sklepach, bożonarodzeniowe reklamy, piosenki oraz filmy (np. "Ekspres Polarny") coraz większej liczbie mieszkańców Ziemi przypominają, że zbliżają się święta. Przebierańcy w czerwonych płaszczach pojawiają się już nawet w Pekinie czy Tokio, gdzie chrześcijanie stanowią egzotyczną mniejszość. Takie zglobalizowane Boże Narodzenie nie jest już świętem religijnym.

Jak Coca-Cola przebrała Mikołaja

Zwyczaj dawania prezentów narodził się w Europie u schyłku średniowiecza dzięki legendzie św. Mikołaja, biskupa Mirry z IV wieku n.e. Jako Sinterklaas, czyli bohater ludowej legendy przywiezionej przez Holendrów, św. Mikołaj urzekł mieszkańców Nowego Świata i został Santa Clausem. W 1809 roku Washington Irving opisywał w powieści "Historia Nowego Jorku" latającego na pegazie staruszka, który zakrada się do domów przez kominy, żeby zostawiać prezenty dla dzieci.

Pegaza z czasem zastąpiły sanie i ósemka reniferów, a popkulturowa ikona Mikołaja nabrała kształtu w latach 20. XX wieku, gdy amerykańska gospodarka przeżywała boom. To wtedy święta Bożego Narodzenia wpisały się na stałe do handlowego kalendarza - dzięki zwyczajowi kupowania prezentów grudzień stawał się miesiącem największych obrotów.

Ostateczny szlif pop-Mikołajowi nadał producent leczniczego - rzekomo - specyfiku dla dorosłych, coca-coli.

Odnotowawszy spadek zysków, firma stwierdziła, że preparat należy reklamować jako lek dla całej rodziny. Najskuteczniej wyraził tę ideę grafik Haddon Sundblom, rysując w 1931 roku jowialnego Santa Clausa z podarkiem w dłoni - butelką napoju. To Sundblom utrwalił jego wizerunek bez oznak biskupiej godności, z długą brodą, opasłym brzuchem i ludzką posturą (wcześniej Mikołaj bywał karłem). Takiego "Coca-Clausa" Sundblom rysował przez następne 30 lat, a ikona powielana przez miliony reklam i butelek utrwaliła się w niezliczonych filmach, serialach i komiksach. Dzięki nim podbija glob.

Coca-Claus zaczął wypierać dotychczasowe wyobrażenia świętego także w Polsce. Uzbrojony w pastorał św. Mikołaj dał za czasów PRL skuteczny odpór Dziadkowi Mrozowi z ZSRR, ale dziś coraz widoczniej przegrywa pojedynek z krzyczącym "Ho, ho, ho!" super-Mikołajem, którego bezkrytycznie przejęła rodzima reklama.

Dzięki niej niedługo uznamy pewnie za swoich także przyjaciół globalnego Mikołaja - takich jak renifer Rudolf Czerwononosy, którego wymyślił w 1939 r. Robert May dla sieci handlowej Montgomery Ward. Rudolf był bohaterem książeczki, którą sieć rozpowszechniała wśród klientów, a został gwiazdą, gdy dziesięć lat później nagrano o nim piosenkę. Dziś "Rudolph the Red-Nosed Reindeer" to w USA najpopularniejsza "kolęda" obok "White Christmas" Binga Crosby'ego.

O wyższości świąt Bożego Narodzenia

Wydaje się, że to zwyczaj dawania prezentów przesądził o zwycięstwie Bożego Narodzenia w walce z "konkurentem" - Wielkanocą. W promowaniu Bożego Narodzenia zaczęli mieć interes producenci prezentów, ozdób świątecznych itd. Dzięki reklamie systematycznie podkreślali znaczenie święta i tak narodziło się "szaleństwo świątecznych zakupów", czyli "nowa świecka tradycja", którą zaakceptować mógł każdy. Pomogła stała data - 25 grudnia, ułatwiająca planowanie cyklu produkcji i sprzedaży (Wielkanoc to święto ruchome).

Wielkanoc, uznawana za najważniejsze święto chrześcijańskie, jest dużo trudniejsza do przełknięcia przez biznes czy popkulturę. W Polsce ciekawą próbą przekazania jej sensu do kultury popularnej była decyzja dystrybutora filmu "Pasja", który wyznaczył datę premiery właśnie na Wielkanoc. Mimo to dziś wielu Polaków zamiast rozmyślać nad Zmartwychwstaniem, woli w tym czasie pojechać na tropikalną wycieczkę.
Zmierzch kolędników?

Od 1989 roku straciło na znaczeniu wiele świąt, które nie odnalazły swego sensu w rynkowej gospodarce. Dzień Kobiet 8 marca jest passé, bo przypomina o nierównym statusie płci (od paru lat reanimują je feministki, organizując swoje manify). W pochody pierwszomajowe bawi się już chyba tylko radykalny działacz lewicowy Piotr Ikonowicz. Niszowa stała się na powrót górnicza Barbórka, a nikt nie świętuje 22 lipca - w PRL głównego państwowego święta.

Błyskawicznie przyjęły się za to - niemal nieznane przed 1989 rokiem - walentynki, czyli dzień zakochanych. To także święto globalne, a zarazem gotowy przepis na interes. Wycieczka do kina, kolacja, kartka, kwiaty, prezent itd. - gdyby nie święto, niekoniecznie wydalibyśmy pieniądze. Dzięki walentynkom zrobimy to na pewno, i to w ściśle określonym i znanym wiele miesięcy naprzód czasie. A czas to pieniądz.

Bardzo ciekawa walka toczy się między Zaduszkami a Halloween. Te pierwsze mają w naszej kulturze długą tradycję, ale pokolenie najmłodsze, które od 1989 roku może zachwycać się filmami i opowieściami grozy, gotowe jest zaakceptować Halloween - również święto globalne. W listopadzie do mojego mieszkania na poznańskim Piątkowie zapukały dzieci przebrane za zjawy i upiory. Krzyknęły: "He-lo-łin" (bo nie ma jeszcze sensownego odpowiednika angielskiego "trick or treat!"). Potem podsunęły koszyk wypełniony nielicznymi łakociami i monetami.