Speak pipe

21.9.09

Can? Czyli "da się" po singapursku


W rankingu Banku Światowego wyprzedza nas Białoruś, Mongolia i Ruanda, a w porównaniu z prowadzącym od 4 lat Singapurem wypadamy jak Zygmunt Chajzer z rytmu w "Tańcu z gwiazdami".
Długo przecieraliśmy oczy ze zdumienia: jest jakiś ranking, w którym Polska nie straciła pozycji! I, niestety, nie chodzi nam o ranking FIFA, lecz o najnowszy raport ,,Doing Business 2010" Banku Światowego.

Ale na tym kończą się dobre wiadomości. W rankingu wyprzedza nas Białoruś, Mongolia i Ruanda, a w porównaniu z prowadzącym od 4 lat Singapurem wypadamy jak Zygmunt Chajzer z rytmu w ,,Tańcu z gwiazdami".




Spójrzmy na liczby. W zeszłym roku, żeby w Polsce założyć spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, trzeba było czekać 31 dni i mieć 50 000 zł kapitału zakładowego. Od stycznia, dzięki łaskawości rządzących, wystarczy tylko 5000 zł. W Singapurze nie trzeba mieć żadnego kapitału i zajmuje to trzy dni. Jeszcze lepiej jest w Nowej Zelandii, gdzie wszystko załatwia się w ciągu dnia (no, ale ile może trwać rejestrowanie stada owiec?).

A może by tak przeznaczyć część obowiązkowego w Polsce kapitału zakładowego na bilet do Singapuru? Gdyby nie to, że właśnie z tego miejsca wróciliśmy, sami byśmy tak zrobili. Jeśli sprawdzacie już pogodę na Google Weather, to przestańcie. Przez te prognozy zabraliśmy ze sobą zupełnie bez sensu parasol (miały być ciągłe burze z piorunami). Ani razu się nie przydał, za to wzbudził zainteresowanie podczas kontroli bagażu, bo przecież każdy strażnik wie, że podstawowa broń terrorystów to parasol z Hello Kitty.

Jeśli już pakujecie walizki, to mamy kilka rad. Po pierwsze: języki. W Singapurze są cztery oficjalne, ale to tylko teoria. Nasz pierwszy dzień — mamy nadzieję, że w końcu okaże się, iż zajęcia z chińskiego na studiach nie były czasem zmarnowanym. Pewnym krokiem podchodzimy w hotelu do recepcjonisty Malaja i witamy się perfekcyjnym chińskim "ni hao". Recepcjonista robi oczy, jak była minister Fotyga pytana o podstawowe kierunki polskiej polityki zagranicznej. Jednak lepiej było w tym czasie pójść na piwo do "Harendy"...

W Singapurze wszyscy używają lokalnej wersji angielskiego. Przestawienie się z English na Singlish trwa chwilę, ale warto. Singapurczycy nie zapytają: "Przepraszam najmocniej, czy to miejsce jest wolne i mógłbym tutaj usiąść?". Zamiast tego wystarczy im zwykłe "can?" i wymowne spojrzenie. A jeśli w restauracji do stolika podchodzi kelner z młynkiem do pieprzu i mówi jedynie "want?", to znaczy, że ma na myśli: "Czy życzą sobie państwo odrobinę świeżo zmielonego pieprzu na kurczaka?". Singlish jest tak wszechobecny, że jedyne zdania, które warto zapamiętać po chińsku, malajsku i tamilsku, to powitania "chah pah boey", "sudah makan" i "sappittacha". I nie znaczy to "jak leci" ani "jak się czujesz", tylko "czy już jadłeś", bo jedzenie jest narodową słabością mieszkańców Singapuru.

W mieście jest ponad 100 wielkich centrów jedzeniowych, tzw. hawker centers, a w każdym z nich gotuje kilkudziesięciu ulicznych kucharzy, którzy na punkcie czystości i higieny pracy mają obsesję. Na pierwszą wizytę w Singapurze polecamy znajdującą się przy zatoce Makansutrę. Warto tam zajrzeć i spróbować obowiązującego w czasach kryzysu specjalnego menu o wdzięcznej nazwie "pogromca recesji", w ramach którego można najeść się po uszy za trzy dolary. Koszty takiego interesu są niewielkie, klientów dużo, więc jeśli umiecie lepić dobre pierogi...

Ale jedzenie to niejedyna rzecz, na którą Singapurczycy potrafią wydawać pieniądze. Uwielbiają też zakupy. Jesteśmy pewni, że w gazetach jest specjalny dział, w którym zrozpaczone rodziny umieszczają ogłoszenia o zaginionych matkach i żonach, które wiele dni temu wyszły na zakupy i ślad po nich zaginął. W Singapurze nietrudno się zgubić w sieci podziemnych korytarzy, które łączą trzy linie metra z 927 centrami handlowymi (szacunki własne autorów). Jest ich tak wiele, że Singapurczycy w razie konfliktu zbrojnego byliby w stanie przeżyć pod ziemią dłużej niż Japończycy w swoich tunelach na Iwo Jimie. I damy głowę, że nie przeszkadzałoby im to we wprowadzeniu jeszcze kilku reform wzmacniających ich pozycję w rankingu Banku Światowego.

A Polsce pozostaje tylko czekać, aż Ministerstwo Gospodarki wystosuje odpowiednie oświadczenie:

Ministerstwo Gospodarki wyjaśnia: Najnowszy ranking nie jest odzwierciedleniem działań obecnego rządu. Raport tworzony jest na podstawie ustaw, które już weszły w życie. W związku z tym cała pozytywnie oceniana przez przedsiębiorców i instytucje badawcze aktywność obecnego rządu na rzecz rozwoju przedsiębiorczości nie została i nie mogła zostać ujęta w obecnym raporcie. Zmiany, nad którymi obecnie pracuje rząd, mogą natomiast znacząco poprawić pozycję Polski w rankingu Banku Światowego, ale najprawdopodobniej zostaną przedstawione w raporcie Doing Business 2320 bądź 2321*.

*Naprawdę niewiele zmieniliśmy w oświadczeniu Ministerstwa Gospodarki z 2008 r